Całe życie zastanawiałam się, dlaczego nikt nie realizuje moich planów? Dlaczego, jak coś zaproponuję w grupie, to zawsze jest wybierane rozwiązanie kogoś innego? Przez lata doświadczeń zaczęłam uważać, że to dlatego, że te plany są złe. Dziwiłam się jednak, bo wiedziałam, że są dobre, doskonale przemyślane, zaplanowane, wzięte pod uwagę wszystkie za i przeciw, trzęsienia ziemi, walnięcie meteoru i sraczkę kierowcy.
Plany takie potrafiłam robić w 30 sekund po usłyszeniu pomysłu. Zawsze pierwsza wychodziłam z inicjatywą i dokładnie tłumaczyłam co i jak. No idealnie. Przykro mi było, jak był wybierany inny plan, albo brak planu. Bywałam tak mocno przekonana, że inni robią błąd, że próbowałam na siłę sforsować, chociaż kawałek z tego, co wymyśliłam. Teraz wiem, że TO był akurat błąd, bo na siłę „uszczęśliwiałam” innych.
Lata mijały, moje plany nie były nigdy realizowane od razu. Zaczęła się praca i spotkania firmowe, na których odbywały się burze mózgów dotyczące projektów. I nagle okazało się, że kwestia realizacji moich pomysłów jest tak samo chu***a, jak wcześniej. Nikt mnie nie słucha, nikt nie bierze na poważnie tego, co mam do powiedzenia. Kiedyś usłyszałam, że jestem szalona i że to, co wymyślam, jest nie do zrealizowania. Czas mijał i zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Moje pomysły nagle zaczynały wypływać po miesiącach/latach, ale z innych ust. Od szefów, współpracowników. I były realizowane, a osoby podające te pomysły, były przekonane, że same na to wpadły.
Zaczęłam wpadać w marazm i zniechęcenie. Miliony pomysłów gniły w mojej głowie, bo niedane im było dojrzeć w świetle dnia. Stałam się cicha i wycofana. Nie zabierałam głosu, mój mózg na czas spotkań wychodził na spacer i niejednokrotnie kończyło się to opierdolem od szefostwa, że się nie angażuję i nie uważam. No ale jak można się angażować, skoro i tak wszystko co wymyślam, uważane jest za szalone? Kiedy ludzie regularnie podcinają mi skrzydła, zaczynam wątpić w siebie. I nie ma się co dziwić. Trwałam w tym stanie poczucia niedocenienia dłuższy czas. Byłam wręcz obrażona na wszystkich, że nie pozwalają mi realizować pomysłów i ograniczają mnie w rozwoju.
A potem przyszła diagnoza. I zrozumienie. To nie moje pomysły były złe, tylko jak je przedstawiałam. Na jednym wdechu, chaotycznie, bez puenty i okazania wymiernych efektów. Nikt nie nadążał za moim sposobem myślenia, bo neurotypowi myślą inaczej. Prościej. Ja w moich planach wybiegałam daleko w przyszłość, łącząc działania na już, z działaniami w przyszłości i zaczepiając niejako o doświadczenia z przeszłości i wszystko to chciałam powiedzieć równocześnie. Teraz już wiem, że mózgi neurotypowe działają racjonalnie (w większości) i u nich coś wynika z czegoś, jest osadzone w ramach czasowych i jakiekolwiek odstępstwa są automatycznie odrzucane jako błędne. I nie ma co winić kogokolwiek i nie ma co się obrażać i czekać na docenienie. Docenienie, którego prawdopodobnie nigdy nie otrzymam, pracując moim sposobem, jeśli druga strona nie jest uprzedzona o tym, jak myślę. Olśnienie przyszło, kiedy zaczęłam pracować z ludźmi z ADHD i każda moja myśl była przez nich wyłapywana „w locie”. Każdy pomysł był brany pod uwagę, przedyskutowany i każda z osób miała swoje uwagi, przemyślenia i dzieliła się tym ze mną. I nagle się okazało, że nie wszystkie moje pomysły są genialne, ale dużo łatwiej przyjmuję teraz słowa krytyki, bo wiem, że te osoby mnie rozumieją na moim poziomie abstrakcji.
Niestety, żyjąc w neurotypowym świecie, muszę się dostosować do neurotypowego myślenia. Nie zawsze mogę wykrzyczeć, że mój mózg ma ADHD. To też ma swoje dobre strony, bo aby coś fajnego zrealizować, przedstawiam swoje pomysły w bardziej uporządkowany sposób, eliminując niepotrzebne dygresje i pozostawiając na papierze jedynie crème de la crème projektu, co pozwala mi ćwiczyć własne szare komórki i dawać im się rozwijać.
Her
Członkini zarządu
Jakbym czytała o sobie… Ale ja poszłam ten krok dalej z niektórymi pomysłami, może potrafiłam je wytłumaczyć, sprzedać, a może osoby bliskie mnie kochały lub nie chciały mnie zranić i realizowaliśmy coś, co przyśniło mi się w nocy. Efekt? Większość klapa. Czy miały potencjał nie być klapą? Miały. W czym w takim razie problem? Otóż w tym, że po latach podcinania mi skrzydeł, puszczona z uwięzi robiłam jeden z tych błędów (czasem kilka naraz) :
– wkładałam w nie 100%. Siebie, czasu, pieniędzy (tych z reguły z kredytu)
– mimo najszczerszych chęci i nadziei, cały czas czułam presję pod tytułem “no dalej, no! co znów zrobisz źle tym razem? “… Czy to echa krytyki innych, czy mój wewnętrzny krytyk – nie ma znaczenia, to i tak to samo źródło, ta sama przyczyną, ten sam skutek
– przy pierwszym błędzie /problemie /potknięciu poddawałam się. Opadała mi motywacja, energia, siły, chęć – jak zwał tak zwał, dla mnie to jedno i to samo…
Projekty umierały zostawiając mnie w długach i depresji. I będąc samospełniającą się przepowiednią, utwardzaly mnie w poczuciu, że jestem beznadziejna, wszystko robię źle, nic mi nigdy nie wychodzi…
Co robiłam nie tak jak trzeba w porównaniu do osób neurotypowych?
Nie broniłam swoich projektów na etapie proponowania.
Nie walczyłam o nie, gdy pojawiły się pierwsze problemy, które można było zniwelować i iść dalej.
Jak śpiewał Czerwony Michał: “A wszystko to, bo Ciebie”… nie kocham, a raczej siebie. I raczej: nie kochałam, w czasie przeszłym.
Zmieniłam małymi krokami.
I odkryłam jak korzystać z pomocy osób logicznie myślących przy kolejnych realizacjach.
Ale to może materiał na nowy felieton dla Her? 🙂
Dzięki za komentarz. Bardzo podobnie działo się u mnie i teraz już wiem, że nie wszystko mogę sama. Trzeba umieć prosić o pomoc i zarazić pomysłem innych. Ale tego się trzeba nauczyć.
Zapraszam do napisania felietonu, bo mój mózg raczej już wyczerpał ten kierunek 😉